Koniec pięknych ryb (8)
Arkadiusz Wołos
Instytut Rybactwa Śródlądowego im. Stanisława Sakowicza
Do naszej zgranej ekipy Zakładu Ekonomiki Rybactwa w 1985 roku, po obronie pracy magisterskiej u Profesora Leopolda, dołączył trzy lata młodszy ode mnie Piotrek, przez kolegów z roku zwany Blondynem. Połączyły nas dwie pasje: wędkarstwo i rysunek satyryczny, chociaż w przypadku każdej z nich były między nami także różnice. Ja w owym czasie polowałem już głównie na gromskie szczupaki i okonie, Piotrek zaś ponad wszystko uwielbiał samotne wyprawy na jego ówczesną „rzekę dwóch serc” – Pasłękę, gdzie albo w samej rzece, albo w jej dopływach łowił największy skarb tych wód, czyli duże, często medalowe pstrągi potokowe. W rysunku satyrycznym byłem wówczas jeszcze czeladnikiem – moja kreska była prosta, stonowana, uwypuklająca głównie bon moty, najważniejszą puentę, czy jakieś ukryte przesłanie, rysunki Piotrka charakteryzowały się znacznie większą ilością detali i dbałością – jeśli dotyczyły osób – o uchwycenie jak największego podobieństwa. Świadczy o tym zamieszczony obok rysunek – komentarz do złowionego przeze mnie dużego gromskiego szczupaka, który przy próbie uwolnienia z przynęty dość skutecznie poranił mój palec wskazujący. Notabene jeszcze dziś, pisząc te wspomnienia, mogę podziwiać dziewięciomilimetrową bliznę po tym spotkaniu z trzykilogramowym rohatkiem, a jednocześnie mieć pewną nutkę żalu, że obaj – Piotrek i ja - nie kontynuowaliśmy tak dobrze zapowiadających się karier rysowników-satyryków.
Wielu wspólnych wędkarskich przygód nie mieliśmy, ale o jednej – korzystając z mojego wędkarskiego dziennika – muszę wspomnieć. A oto, co napisałem w nim jesienią 1985 roku: 12.10. Sobota. Dzień wielkiej ryby! Z Blondynem organizujemy skromny wypad na jez. Narie. Jest godzina prawie 6 rano, silny, północno-zachodni wiatr, deszcz, wysoka fala. Zaczynamy penetrację górki podwodnej ciągnącej się na długości kilkuset metrów. Po godzinie 10 przycinam na głębokości 8-10 metrów pierwszego garbusa. Za chwilę następnego. Na Algę nr 4. Za trzecim kolejnym rzutem pod samą łodzią silne uderzenie i tylko błąd w sztuce holowniczej powoduje, że tracę ładnego medalowca. Blondyn zakłada Odblask 4 i wyciąga kilka garbusków. Zmieniamy miejsce, penetrujemy głębinę i przed 11 uderza mi na 12 metrach ładny okoń. Błystka Odblask okazuje się niezawodna. Po chwili na dnie łodzi spoczywa 41-cm okoń – „mieszkaniec toni stynkowej”. Powrót do Olsztyna i... waga wskazuje, że przekroczona została medalowa norma – 1,02 kg!