Koniec pięknych ryb (10)
Arkadiusz Wołos
Instytut Rybactwa Śródlądowego im. Stanisława Sakowicza
Warszawiak z Marszałkowskiej, który z jakichś nieznanych mi powodów wyemigrował na pięć lat, by studiować rybactwo w olsztyńskiej Alma Mater. Jeden z kilku najbliższych moich kumpli na roku, ale wielu wspólnych przygód z rybami nie mieliśmy. Trzy z nich wszakże są godne przypomnienia. Pierwsza to spływ pontonem Bryłki uroczą rzeką Kośną – od jej wypływu z równie uroczego jeziora Kośno. Spływ ten skończył się jednak niemal w tym samym miejscu, gdzie się zaczął – może kilometr od wypływu z jeziora, gdy na jednym zakręcie rzeki wpadliśmy na położone w nim skupisko gałęzi, z których jedna była wystarczająco ostra, by rozorać na długości 30 centymetrów burtę pontonu. I na tym spływ się skończył, ale my na pocieszenie, starym sposobem Mariusza, w tym samym zakolu rzeki, ułowiliśmy sporo pięknych raków, które potem trafiły do gara mojej mamy.
Druga przygoda, która okazała się równie krótka, miała miejsce 12 grudnia 1981 roku, gdy wybraliśmy się nad rzekę Wadąg na słynnego w całym powiecie miętusa – takie przynajmniej opowieści krążyły o niej w środowisku kortowskich wędkarzy – a za towarzysza miałem nie lada specjalistę w osobie słynnego pogromcy miętusów z rzeki Orzyc. Miejsce zasiadki wybraliśmy przy głębokich zakolach cieku opodal elektrowni na Łynie, a za przynęty kawałki cielęciny, czyli trudno dostępnego w „mięsnym” towaru, co czyniło nasze starania jeszcze bardziej wyjątkowymi. Na nic jednak starania, miętusy nie dały się skusić na nasze specjały, a że szybko zrobiło się ciemno, wybraliśmy się w drogę powrotną, umawiając się przy tym na ponowną zasiadkę nazajutrz. Ale, jak wiadomo, rankiem następnego dnia nie ma w telewizji Teleranka, a junta Jaruzelskiego wprowadza stan wojenny.