Koniec pięknych ryb (11)
Arkadiusz Wołos
Zakład Bioekonomiki Rybactwa, Instytut Rybactwa Śródlądowego im. Stanisława Sakowicza
I tak skończyła się moja opowieść o rybach i ludziach, którzy byli ważni w moim wędkarskim i naukowym życiu. Końcowe frazy tej opowieści, a dotyczące mojego stosunku do uwalniania złowionych przez wędkarzy ryb, były w moim zamyśle i trochę przewrotne, i trochę w celu sprowokowania do zastanowienia, czy naprawdę racjonalna niekiedy potrzeba zachowania atrakcyjności łowiska, a czasami tylko nowa moda, są wystarczającymi argumentami do zadawania łowionym rybom wielokrotnego cierpienia. Przewrotność, o której piszę, wynika z faktu, że sam od niedawna wypuszczam część złowionych ryb, a to w gruncie rzeczy mogłoby osłabić moje credo w tej sprawie. Przyczyny tego są dwie: po pierwsze odziedziczony po praprzodkach atawizm, dzięki któremu większość z nas – wędkarzy musi wędkować jak najdłużej, aby po prostu móc godnie żyć, a po drugie, zwykła, a nieunikniona konieczność „czyszczenia” ryb w zlewie kuchni 2x3 m, która z wiekiem staje się po prostu torturą dla czyściciela. Za każdym razem, kiedy wracam z połowem (a tak było w maju 2020, kiedy przywiozłem do domu kilka kilogramów pięknych okazów wzdręg, by wyczyścić je, bagatela, w ciągu 1,5 godziny) mówię sobie: nigdy więcej tej tortury! Ale i w tym wypadku wraca moja odziedziczona po praprzodkach i przodkach chęć zjedzenia pysznej mazurskiej uchy.
Drogi Czytelniku, jeśli wytrwałeś do końca mojej odcinkowej opowieści, to informuję, że pominąłem w niej te fragmenty, które są bardziej osobiste lub niezbyt pasujące do formuły naszego czasopisma: m.in. opowieść o moim Tacie, o mojej karierze rysownika-satyryka, o moim hobby pisania limeryków. Jeśli jednak chciałbyś przeczytać całość opowieści, podaję namiary na moją prywatną pocztę: arekw@poczta.onet.pl, a będę mógł powiedzieć jak Anglosasi: you are welcome!, i wyślę całą książkę w formacie pdf.
Arkadiusz Wołos